Z psychologiem Justyną Domanowską-Kaczmarek* rozmawia Dorota Frontczak z Gazety Wyborczej
Otyłość może być rodzajem pancerza - pod spodem jest coś tak kruchego, że musi być obudowane 30 kg tłuszczu. Dla wielu osób otyłość jest też alibi dla życiowych porażek.
Dorota Frontczak: Po co ludzie, którzy chcą schudnąć, przychodzą do psychologa?
Justyna Domanowska-Kaczmarek: Pierwsza grupa to ci, którzy chcieliby się odchudzić, ale nie bardzo wiedzą, jak się do tego zabrać. Druga to recydywiści, którzy próbowali się wiele razy odchudzać. Bezskutecznie. Okazuje się często, że u nich przyczyna nadwagi leży głębiej, z nimi trzeba pracować dłużej. Z pierwszą grupą zaś praca jest dość prosta i krótka. Dotyczy głównie motywacji.
Bardzo ważne jest na początku uświadomić sobie, jakie będą zyski, a jakie straty związane z utratą wagi.
Są jakieś straty?
- Pewnie! Osoby, które zaczynają się odchudzać, najczęściej myślą, że to będzie rach-ciach, za trzy, cztery tygodnie będą szczupłe i szczęśliwe. Nie zastanawiają się, z czego przyjdzie im zrezygnować. I to na całe życie, jeśli chcą wymarzoną wagę utrzymać. Ktoś lubi pić dużo piwa i prowadzi bujne życie towarzyskie. Nie da się tego robić na diecie. Warto mieć tego świadomość, bo po pierwszym tygodniu euforii właśnie to będzie sabotować ich dietę. Urodziny koleżanki? Święta? Urlop? Używając przenośni: jak się trasę pozna wcześniej, można przed zakrętem zwolnić i z niego nie wypaść.
Choć nie zawsze domniemane straty są prawdziwe. Miałam pacjentkę, która miała małe dzieci i zabierała się do pracy, dopiero jak położyła je spać. Przerażało ją, że zje posiłek o 18 i będzie głodować do 2 w nocy. Powiedziała o tym dietetyczce i ustaliły, że o 21 może zjeść lekki posiłek. Bo chodzi o to, żeby nie spać z pełnym brzuchem, a nie o to, żeby ostatni posiłek zjeść o mitycznej 18.
Bywa też, że osoba patrzy na kartkę, gdzie w dwóch kolumnach wypisała zyski i straty, i mówi: Nie, odchudzanie mi się nie opłaca.
A jeśli widzę, że się opłaca?
- To trzeba przygotować się do walki ze słabymi punktami. Ktoś kocha pizzę, ktoś inny lubi jeść ciastka w nocy. Musimy popracować nad tym, czy całkiem z tego zrezygnuje, czy nauczy się kontroli. Jeśli ktoś uczciwie mówi, że bez tych ciastek nie da rady, to rozmawiamy, jak często może sobie na nie pozwolić - raz na miesiąc dwa ciastka czy raz na tydzień, ale jedno. Jak to wcześniej przegadamy, to potem ta osoba, gdy zobaczy ciastko, zamiast rzucić się na nie, zastanowi się, czy to jest ten dzień, kiedy je zje, czy woli zjeść jutro. Inaczej zadziałamy jak automat.
Jak ktoś sobie ciągle odmawia, to w końcu pęknie...
- Nazywam to efektem tamy. Jeśli dieta jest zbyt restrykcyjna, napięcie związane z odmawianiem sobie rośnie z dnia na dzień i jeśli pojawi się małe odstępstwo - np. złamię się i skubnę tortu, nagle tama pęka i dieta się kończy. A przecież można się z tym tortem "dogadać". Ktoś mądry powiedział, że jak coś wypieramy, to wiążemy się z tym na całe życie. Nie warto.
Przychodzi dzień, że potrzeba czekolady jest tak silna, że nawet gdyby mnie skuć łańcuchami - muszę ją zjeść.
- Jasne. I albo mogę się obwiniać, że jestem beznadziejna, gruba świnia. Albo się zastanowić: właściwie dlaczego tak się stało? Czy byłam zbyt zmęczona? Czy nie miałam nic innego w lodówce? Czy byłam zła i chciałam odreagować? Czy było mi nudno albo nic się fajnego tego dnia się nie zdarzyło, więc uznałam, że należy mi się przyjemność? Wpadka to okazja, żeby dowiedzieć się czegoś o sobie. I pomyśleć, co mogę zrobić następnym razem, żeby było inaczej.
Brak czego rekompensujemy jedzeniem?
- Dla każdego jest to coś innego. Wiele osób wpada na prostej rzeczy. Cały dzień niewiele jedzą, byle śniadanie, dwa batony plus kawa i wracają do domu tak głodni, że wymiatają pół lodówki. Organizm cały dzień krzyczy: "Daj mi jeść, daj mi jeść", ale nie dostaje, wiec jak wróci do domu, mówi: "To ja ci teraz wyłączę kontrolę, bo nie wiem, kiedy następnym razem mnie nakarmisz".
Tak naprawdę odchudzają się dwie osoby - jedna to moja wola, druga to mój brzuch. Jak on przejmie kontrolę, to koniec.
- Kluczowa jest równowaga. Także między psychiką i ciałem. Trzeba się z ciałem zaprzyjaźnić, wsłuchać w jego potrzeby. Wiele osób myśli: Oto ja teraz przykręcę śrubę, a ty, ciało, możesz być głodne i może ci być źle, ale ja się odchudzam. A ciało mówi: Figa!
Czy są jakieś nieświadome procesy, które blokują odchudzanie?
- Oczywiście. I dotyczą tej drugiej, trudniejszej, grupy moich pacjentów. Większość to kobiety, które mają za sobą wiele diet i doświadczeń. Jeśli próbują i się nie udaje, w końcu dochodzą do wniosku, że problem leży w głowie. Czasem okazuje się, że to wymaga dłuższej psychoterapii, gdy to objadanie się czy nadwaga - bo to są dwa różne objawy - czemuś służy.
Czemu na przykład?
- Są dwa rodzaje głodu: fizyczny, kiedy ssie nas w żołądku, i psychiczny - opisywany jako napięcie psychiczne. Gdy on się odezwie, jedzenie nabiera funkcji symbolicznej - zastępuje coś, czego te osoby są "głodne" - to głód uczuć, towarzystwa, czasem niezaspokojone potrzeby z dzieciństwa - głód opieki, bezwarunkowej akceptacji.
W wielu rodzinach jedzenie jest synonimem miłości. Mama nigdy mnie nie przytulała, nie mówiła, jak mnie kocha, ale gotowała pięciodaniowe obiady. Osoby tak wychowane same sobie dają jedzeniem miłość.
Mówiła pani, że objadanie się to inny objaw niż widoczna nadwaga.
- Bo znaczenie symboliczne może mieć ten niezaspokojony "głód" albo sam to, że jestem gruba. Bo jak jestem gruba, to jestem lepiej chroniona, nie jestem taka krucha, nie jestem taka atrakcyjna, więc nie muszę wchodzić w kobiece role. Nie muszę starać się o mężczyznę, bo nikt mnie nie zechce - nie ryzykuję zranienia.
Otyłość jest rodzajem pancerza - pod spodem jest coś tak kruchego, że musi być obudowane 30 kg tłuszczu. Dla wielu osób otyłość jest alibi dla życiowych porażek. Gdyby ta kobieta była szczupła, musiałaby stawić czoła życiowym wyzwaniom.
Wiele kobiet myśli, że jak schudną, nagle staną się przebojowe, silne, wreszcie znajdą męża.
- I często się rozczarowują. Bo okazuje się, że niewiele się zmieniło. Noszą mniejsze ubranie, są lżejsze, zdrowsze, ale ani trochę bardziej szczęśliwe. Dlatego trzeba o tym rozmawiać wcześniej. Co się według pani zmieni i czy rzeczywiście się zmieni?
A może to lęk przed utratą tożsamości sabotuje odchudzanie? Bo jeśli ktoś od dziecka miał wystający brzuch, to kim on teraz będzie, bez tego brzucha? Czy nadal będzie sobą?
- Tak jest. Wiele osób się tego boi, często nieświadomie - co wyłoni się z grubej, rubasznej, serdecznej osoby, gdy odkryją się wewnętrzne warstwy. Kim będę? Na szczęście zdrowe odchudzanie to powolny proces, można się do tych zmian przystosować.
Efekt jo-jo to może nieświadoma chęć powrotu do tego, co było. Bo może życie paradoksalnie było łatwiejsze, kiedy byłam gruba?
- Na pewno jest grono osób, dla których szczupłość jest trudna. Szczególnie jeśli się do odchudzania nie przygotowali - nie policzyli zysków i strat, nie wyobrazili sobie, co i jak może się zmienić. Może być tak, że ktoś chudł, bo się założył. A ważne jest, żeby motywacja, która zmusiła nas do diety, pomagała nam także po. Żeby nie odchudzać się, bo koleżanki zauważą, bo chłopak zauważy, że w "Gazecie" przeczytają, a dietetyczka będzie zadowolona, że jestem świetnym pacjentem. Trzeba znaleźć stabilną motywację wewnętrzną. Bo jak już nas przestaną podziwiać, zacznę znowu tyć.
Cdn
Artykuł ze strony: http://www.dieta.pl/grupy_wsparcia/facet-na-diecie/2893-gdy-problem-lezy-w-glowie-ciekawy-artykul.html
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz